Tak się dzieje, że są takie tematy, w kulturze, w sztuce, które bywają zakazane, albo niewygodne. Tak jest z tym przedstawieniem, a w zasadzie nie z przedstawieniem, a z tematem, którego to przedstawienie dotyczy. Wołyń wciąż jest swoistą zadrą i raną w polskiej kulturze i w polskiej historii, nierozwiązaną, o którą spierają się historyczny i o którą toczą się boje polityczne. Sztuka w moim rozumieniu roli sztuki, która zajmuje się takimi tematami polega na tym, żeby odtraumatyzować odbiorcę. Tak naprawdę poprzez estetyzację naszej historii, przez sztukę, przekaz artystyczny jesteśmy w stanie zrozumieć samych siebie i własną tożsamość. Dokładnie tak jest z tym spektaklem. Jego pierwsza premiera miała miejsce w roku 2011, a więc szmat czasu temu. Do tego czasu z tym spektaklem przewędrowaliśmy całą Polskę, ponad 100 spektakli, tysiące widzów i odbiorca nam powiedział jak to jest ważne. Odbiorca w początkach grania tego spektaklu to byli także świadkowie tamtego czasu, którzy dzisiaj już nie żyją. Na spektaklach w różnych częściach Polski, szczególnie na terenach ziem odzyskanych, gdzie wysiedlano ludzi z dawnych Kresów, gdzie trafiali ci nasi wygnańcy mieliśmy okazję spotykać ludzi, którzy cudem ocaleli z tej zagłady, z tej rzezi. Te spotkania były niesamowite. Ludzie odnajdywali w naszym scenariuszu, w naszym przedstawieniu samych siebie i swoje losy, ale żeby być uczciwym w opowiedzeniu o tym o co tu chodzi, to nie tyle sam temat jest ważny dla tego spektaklu, dla tego przedstawienia, które faktycznie jest wciąż po tylu latach jedynym przedstawieniem w Polsce, które w sposób uczciwy i jednoznaczny odnosi się do tego co się tam wydarzyło – mówi Tomasz A. Żak, szef Teatru Nie Teraz.
"Ballada o Wołyniu" oparta jest o wspomnienia tych, którzy ocaleli i uniknęli śmierci z rąk banderowców.
To jest dzieło artystyczne, a to, że ono dotyczy rzeczy, które są bardzo jeszcze gorące i historyczne - jest niejako na drugim planie. Ja bym bardzo chciał, aby przez dzieło artystyczne ludzie zaczęli rozumieć historię, aby dzieło artystyczne powiedziało, aby rozumienie historii byłoby dogłębne. Najpierw są uczucia, potem idzie to do rozumu. Tak pracujemy z tym spektaklem i tak chcemy docierać do ludzi. On ma swoje korzenie zanurzone w prawdziwych źródłach wynikających z pamięci ludzi, którzy ocaleli. Myśmy się posiłkowali genialnym, fundamentalnym dziełem państwa Siemaszków, czyli historii ludobójstwa na Wołyniu, ale i wieloma innymi. Posiłkowaliśmy się rozmowami z ludźmi, którzy to przeżyli, autentycznymi świadkami tamtych czasów. Dla mnie to jest również historia mojej rodziny. W jakimś sensie przedstawienie "Ballady o Wołyniu" jest swoistym też rozliczeniem się moim z historią mojej rodziny, która w całości wywodzi się z Wołynia. Ja to miałem w domu i dla mnie jest to więcej niż osobiste. Wcale to nie było takie łatwe zamienić historię i uczucia rodzinne mamy, babci na przekaz artystyczny, na symbol, na znak, jaki niesie ze sobą sztuka. To bardzo trudne wyzwanie, dlatego być może tak długo czekało, bo jak mówię premiera w 2011, jak widać po mnie ja już mam parę lat, więc nie zrobiłem tego jako młody człowiek, musiałem do tego też dorosnąć, aby tę historię opowiedzieć – wyjaśnia reżyser i scenarzysta "Ballady o Wołyniu".
W spektaklu występują trzy postaci, kobiety. W przedstawieniu zagrały: Aleksandra Pisz, Zofia Stachowiak i Anna Warchał z Teatru Nie Teraz.
Znaleźliśmy klucz – co te kilkanaście lat grania tego spektaklu nam udowadnia – klucz do opowiedzenia tej historii. Tym kluczem są kobiety, ponieważ w tym spektaklu na scenie nie pojawia się mężczyzna, chociaż to zło, o którym mówimy kojarzymy bardzo często z mężczyzną, z tym z siekierą, z widłami, itd. Tutaj są tylko kobiety i te kobiety mają bardzo wiele do powiedzenia nam ludziom. Dlaczego kobiety? Dlatego, że jeżeli zabijemy kobietę to przerwiemy łańcuch pokoleń, bo kobieta to macierzyństwo, więc zabijanie kobiet i małych dzieci, szczególnie dziewczynek, ma to do siebie, że coś się przerywa. To nie jest tylko satanistyczna zbrodnia jak niektórzy o tym mówią, swoiste opętanie złem, ale to jest również likwidacja całego pokolenia, likwidacja nacji, która nam nie odpowiada. Jest to okropne, straszne i należy się z tym rozliczyć. Na koniec chciałbym powiedzieć jedną, bardzo ważną dla tego tematu rzecz, że w ramach tego co się dzieje w historii na bieżąco, tego co się dzieje za naszą wschodnią granicą, brak dystansu do tych wszystkich wydarzeń spowodował, że dla współczesnego człowieka, tzw. potocznego odbiorcy historii, przekazu publicystycznego, Ukrainiec zrównał się z banderowcem. Ja chciałbym powiedzieć i o tym mówi nasz spektakl, że to wcale nie jest tak. Dla świadków epoki, dla źródeł, jednoznaczne było, że to, co się tam dało robili banderowcy, a bardzo często w okienko w nocy w domu jakiejś chałupy ktoś zastukał. Dokładnie tak było z moją rodziną, dlatego ocalała. Tą osobą, która zastukała była Ukrainka, sąsiadka. Musimy rozróżniać te dwie rzeczy. Amok nie dotyczy narodu, ale może dotyczyć jego części i dokładnie tak to wyglądało. Chciałbym bardzo aby ten spektakl był odbierany najpierw jako sztuka, potem jako historia, a tak naprawdę on powinien cały czas być między nami, ponieważ to, co się dzieje znów nas zmusza do tego, żebyśmy to jeszcze lepiej zrozumieli – podkreśla Tomasz A. Żak.
W Muzeum Armii Krajowej w Krakowie podczas wystawiania spektaklu "Ballada o Wołyniu" była pełna sala osób, które piątkowy wieczór postanowiły spędzić w towarzystwie historii i sztuki.